sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 6: Nowe Porządki

*PERSPEKTYWA ELENOR*

 

Było dość wcześnie rano, gdy obudził mnie hałas. Zaczęłam się nerwowo rozglądać w poszukiwaniu źródła owego hałasu.
Ciężka metalowa zasłona powoli opadała zasłaniając okno.
System awaryjny. Pomyślałam, kiedy nad głową zapaliła się zapasowa lampa na suficie. Zdziwiło mnie, że moja przyjaciółka nie wstawała. Dobra. Może i ma mocny sen, ale bez przesady! Spojrzałam na jej łózko. Było puste i… idealnie zaścielone… To było nie podobne do Tony. Mieszkam z nią ponad 6 lat. I nigdy nie ścieliła łóżka aż tak dokładnie…
Wypadłam z pokoju jak torpeda. Gdy postawiłam pierwsze kroki na korytarzu zobaczyłam otwarte drzwi pokoju naprzeciwko. Zaraz potem poczułam jak obejmują mnie jego ramiona.
- James. – szepnęłam z ulga.
- Elle.
-Tony nie ma w pokoju. – dodałam z niepokojem.
- Patricka też.
Więc natychmiast postanowiliśmy ich szukać. Wszędzie panował chaos, panika i dezorientacja. Nikt nie umiał nad tym zapanować. Gdyby nie to, że Jim trzymał mnie za rękę zgubiłabym go w tym tłumie. Dotarliśmy już na parter a po Tony i Paticku nie było śladu.
Wtedy usłyszałam ten przerażający lodowaty głos w szkolnym radiowęźle.

- Witajcie. Nazywam się Dereck. Chciałem tylko was uspokoić. Nie chce wam nic zrobić. Chcę tylko, aby nikt mi nikt z was mi nie wchodził w drogę. Tylko tyle. Jeżeli będziecie tu siedzieć spokojnie przez jakiś czas to gwarantuję nic wam się nie stanie. Obiecuje wam, że nie zabraknie w wam środków do życia.


Ludzie się uspokoili przestali biegać jak opętani. Czułam jak Jim poszcza moją rękę. Rozejrzałam się gdzie idzie. Szedł w stronę drobnej dziewczynki o brązowych loczkach, która tuliła się w koncie. Rękami polatała kolana podwinięte pod samą brodę. Miała pewnie 11 lat, ale wyglądał na 8-9 lat. James zaczął z nią rozmowę małą. Nawet z tond było widać, że miała łzy w oczach rzuciła się James’owi na szyję. James pogładził ją po loczkach i zaczął uspokajać. Nie chciała go puścić, toteż Jim z małą na rękach podszedł do mnie.
- Nie chciała mnie puści. –szepnął mi na ucho.
- Nie dziwie się jej. – odpowiedziałam. – Jak masz na imię?
Dziewczynka spojrzała na mnie wielkimi zaszklonymi niebieskimi oczami. Miałą bladą cerę.
- Lilith.
- Śliczne imię.
- Nie zgadniesz kto jeszcze zniknął.
- Kto? – pytam zaciekawiona.

 

*PERSPEKTYWA TONY*

 
 
- Do cholery, co ty tu robisz? – wydarłam się wychodząc z ukrycia.
- Mógłbym spytać o to samo. – odpowiada obdarzywszy mnie nie przeniknionym uśmiechem. – Patrick długo będziesz jeszcze we mnie celował?
- Strzelić czy nie strzelić oto jest pytanie. – Patrick wyglądał śmiertelnie poważnie.
- Na Szekspira mu się zebrało. – powiedziałam, lecz obaj mnie zignorowali.
- Nie masz na tyle odwagi.
- KONIEC! – zaczęłam się drzeć. – Patrick opuść tę broń! Bruce przestań go podpuszczać! – spojrzeli na mnie. Bałam się, co mogą sobie zrobić. – może by tak coś przedsięwziąć, aby dowiedzieć się, co się tam dzieje! Jak będziecie się tu kłócić to nic to nie da!
- No dobra. – odpowiedzieli chórem.

Po 15 minutach rozmowy, która przypominała bardziej kłótnie. Doszliśmy do wniosku, że trzeba iść do miasta.
Podzielimy między siebie sprzęt i wyszliśmy z ruin. Przebrnęliśmy przez całe miasto względnie spokojnie. Ludzie byli zbyt spanikowani by zwrócić na nas uwagę. Z reszta nie szliśmy głównymi ulicami.

Szłam pierwsza przez jedną z ważkich uliczek z każdej strony otaczały mnie śmieci i rupiecie. Usłyszałam krzyk. A raczej Wrzask. Jakiś obdartus rzucił się na chłopaków. Patrick leżał na ziemi i się nie ruszał. A powalony Bruce walczył z napastnikiem. Musiał być silny, bo Bruce miał problemy. Wyjęłam krótki pistolet i go przeładowałam. Na ten dźwięk napastnik odwrócił się. Był nie wysoki miał czarno-siwe włosy i brodę. W jego oczach było coś… jakaś szaleńczość, której nie zapomnę.
Zobaczyłam nóż w jego ręce. Zbliżał się do mnie. Mój palec wskazujący bez większych problemów zacisnął się na spuście. Kulka trafiła go w klatkę piersiową. Zobaczyłam na jego brudnej zielonej flanelowej koszuli powiększająca się z każdym ułamkiem sekundy plamę krwi. W końcu padł na ziemię.
Oddychałam ciężko nie dochodziły do mnie żaden inny dźwięk oprócz przyspieszonego bicia serca. Broń wypadła mi z ręki. Osunęłam się na kolana.


Właśnie zabiłam człowieka…

 
Ale ten człowiek nas zaatakował…

 
Właśnie! Nas! Bruce i Patrick.
Poczułam, że oplatają mnie czyjeś ramiona. Patrick.
Spojrzałam na niego. Włosy miał lekko umorusane krwią.
- Krwawisz… - do tchnął ręką krwi.
- Nie mi nie będzie. A ty dobrze się czujesz?
- Właśnie zabiłam człowieka.
- To nie było dobre pytanie.
- Ałł… - spojrzeliśmy na stękającego Bruce’a na jego ramieniu widniała 4-5 centymetrowa rana cięta, która na dodatek obficie krwawiła.
- Co wy tu robicie? – usłyszałam znajomy głos.
- no bo my…
- Nie czas na wyjaśnienia.- Gideon machnął ręką. – Dacie wszyscy radę iść?

Potwierdziliśmy skinieniem głowy i 10 minut później staliśmy pod drzwiami mieszkania Gideona. Mieszkanie znajdowało się po prawej stronie klatki schodowej na ostatnim piętrze. Drzwi otworzyła mam pani Lukas. Sądząc po jej minie wyglądaliśmy nie najlepiej, więc natychmiast wzięła Bruce’a i Patricka do kuchni celem opatrzenia ‘pobitewnych’ ran. Gideon wszedł do jakiegoś pokoju, więc zostałam sama w holu. Poczułam ze coś ‘wjeżdża’ mi w nogę. Jak się okazało było auto 5-6 letniego chłopca o jasnych włosa. Syn Gideona miał oczy po ojcu.
- Oj. Przeprasza. Jestem Timmy. – uśmiechnął się chłopczyk.
- Tony. Nie gniewam się. – odpowiedziałam mu również uśmiechem.
- Pobawisz się ze mną?
- Timothy, zostaw ją. Tony jest zapewnię zmęczona i chce odpocząć. – Gideon pojawił się znikąd.
- Nie. Chętnie się z tobą pobawię. – zwróciłam się do chłopca.
Dziecko entuzjastycznie złapało mój rękaw i zaczęło ciągnąć do pokoju.
- Oj, Tony szybo to on cię stamtąd nie wypuści – dodał Gideon śmiejąc się przyjaźnie.

 

_____

Miszczuu dziękuję za mobilizowanie mnie xD

Joan narazie nie musisz się rzucać z radiostacji :*

Mam nadzieje, że się podobało ;D
Wybaczcie błędy.
Do następnego
Charlie