sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział 6: Nowe Porządki

*PERSPEKTYWA ELENOR*

 

Było dość wcześnie rano, gdy obudził mnie hałas. Zaczęłam się nerwowo rozglądać w poszukiwaniu źródła owego hałasu.
Ciężka metalowa zasłona powoli opadała zasłaniając okno.
System awaryjny. Pomyślałam, kiedy nad głową zapaliła się zapasowa lampa na suficie. Zdziwiło mnie, że moja przyjaciółka nie wstawała. Dobra. Może i ma mocny sen, ale bez przesady! Spojrzałam na jej łózko. Było puste i… idealnie zaścielone… To było nie podobne do Tony. Mieszkam z nią ponad 6 lat. I nigdy nie ścieliła łóżka aż tak dokładnie…
Wypadłam z pokoju jak torpeda. Gdy postawiłam pierwsze kroki na korytarzu zobaczyłam otwarte drzwi pokoju naprzeciwko. Zaraz potem poczułam jak obejmują mnie jego ramiona.
- James. – szepnęłam z ulga.
- Elle.
-Tony nie ma w pokoju. – dodałam z niepokojem.
- Patricka też.
Więc natychmiast postanowiliśmy ich szukać. Wszędzie panował chaos, panika i dezorientacja. Nikt nie umiał nad tym zapanować. Gdyby nie to, że Jim trzymał mnie za rękę zgubiłabym go w tym tłumie. Dotarliśmy już na parter a po Tony i Paticku nie było śladu.
Wtedy usłyszałam ten przerażający lodowaty głos w szkolnym radiowęźle.

- Witajcie. Nazywam się Dereck. Chciałem tylko was uspokoić. Nie chce wam nic zrobić. Chcę tylko, aby nikt mi nikt z was mi nie wchodził w drogę. Tylko tyle. Jeżeli będziecie tu siedzieć spokojnie przez jakiś czas to gwarantuję nic wam się nie stanie. Obiecuje wam, że nie zabraknie w wam środków do życia.


Ludzie się uspokoili przestali biegać jak opętani. Czułam jak Jim poszcza moją rękę. Rozejrzałam się gdzie idzie. Szedł w stronę drobnej dziewczynki o brązowych loczkach, która tuliła się w koncie. Rękami polatała kolana podwinięte pod samą brodę. Miała pewnie 11 lat, ale wyglądał na 8-9 lat. James zaczął z nią rozmowę małą. Nawet z tond było widać, że miała łzy w oczach rzuciła się James’owi na szyję. James pogładził ją po loczkach i zaczął uspokajać. Nie chciała go puścić, toteż Jim z małą na rękach podszedł do mnie.
- Nie chciała mnie puści. –szepnął mi na ucho.
- Nie dziwie się jej. – odpowiedziałam. – Jak masz na imię?
Dziewczynka spojrzała na mnie wielkimi zaszklonymi niebieskimi oczami. Miałą bladą cerę.
- Lilith.
- Śliczne imię.
- Nie zgadniesz kto jeszcze zniknął.
- Kto? – pytam zaciekawiona.

 

*PERSPEKTYWA TONY*

 
 
- Do cholery, co ty tu robisz? – wydarłam się wychodząc z ukrycia.
- Mógłbym spytać o to samo. – odpowiada obdarzywszy mnie nie przeniknionym uśmiechem. – Patrick długo będziesz jeszcze we mnie celował?
- Strzelić czy nie strzelić oto jest pytanie. – Patrick wyglądał śmiertelnie poważnie.
- Na Szekspira mu się zebrało. – powiedziałam, lecz obaj mnie zignorowali.
- Nie masz na tyle odwagi.
- KONIEC! – zaczęłam się drzeć. – Patrick opuść tę broń! Bruce przestań go podpuszczać! – spojrzeli na mnie. Bałam się, co mogą sobie zrobić. – może by tak coś przedsięwziąć, aby dowiedzieć się, co się tam dzieje! Jak będziecie się tu kłócić to nic to nie da!
- No dobra. – odpowiedzieli chórem.

Po 15 minutach rozmowy, która przypominała bardziej kłótnie. Doszliśmy do wniosku, że trzeba iść do miasta.
Podzielimy między siebie sprzęt i wyszliśmy z ruin. Przebrnęliśmy przez całe miasto względnie spokojnie. Ludzie byli zbyt spanikowani by zwrócić na nas uwagę. Z reszta nie szliśmy głównymi ulicami.

Szłam pierwsza przez jedną z ważkich uliczek z każdej strony otaczały mnie śmieci i rupiecie. Usłyszałam krzyk. A raczej Wrzask. Jakiś obdartus rzucił się na chłopaków. Patrick leżał na ziemi i się nie ruszał. A powalony Bruce walczył z napastnikiem. Musiał być silny, bo Bruce miał problemy. Wyjęłam krótki pistolet i go przeładowałam. Na ten dźwięk napastnik odwrócił się. Był nie wysoki miał czarno-siwe włosy i brodę. W jego oczach było coś… jakaś szaleńczość, której nie zapomnę.
Zobaczyłam nóż w jego ręce. Zbliżał się do mnie. Mój palec wskazujący bez większych problemów zacisnął się na spuście. Kulka trafiła go w klatkę piersiową. Zobaczyłam na jego brudnej zielonej flanelowej koszuli powiększająca się z każdym ułamkiem sekundy plamę krwi. W końcu padł na ziemię.
Oddychałam ciężko nie dochodziły do mnie żaden inny dźwięk oprócz przyspieszonego bicia serca. Broń wypadła mi z ręki. Osunęłam się na kolana.


Właśnie zabiłam człowieka…

 
Ale ten człowiek nas zaatakował…

 
Właśnie! Nas! Bruce i Patrick.
Poczułam, że oplatają mnie czyjeś ramiona. Patrick.
Spojrzałam na niego. Włosy miał lekko umorusane krwią.
- Krwawisz… - do tchnął ręką krwi.
- Nie mi nie będzie. A ty dobrze się czujesz?
- Właśnie zabiłam człowieka.
- To nie było dobre pytanie.
- Ałł… - spojrzeliśmy na stękającego Bruce’a na jego ramieniu widniała 4-5 centymetrowa rana cięta, która na dodatek obficie krwawiła.
- Co wy tu robicie? – usłyszałam znajomy głos.
- no bo my…
- Nie czas na wyjaśnienia.- Gideon machnął ręką. – Dacie wszyscy radę iść?

Potwierdziliśmy skinieniem głowy i 10 minut później staliśmy pod drzwiami mieszkania Gideona. Mieszkanie znajdowało się po prawej stronie klatki schodowej na ostatnim piętrze. Drzwi otworzyła mam pani Lukas. Sądząc po jej minie wyglądaliśmy nie najlepiej, więc natychmiast wzięła Bruce’a i Patricka do kuchni celem opatrzenia ‘pobitewnych’ ran. Gideon wszedł do jakiegoś pokoju, więc zostałam sama w holu. Poczułam ze coś ‘wjeżdża’ mi w nogę. Jak się okazało było auto 5-6 letniego chłopca o jasnych włosa. Syn Gideona miał oczy po ojcu.
- Oj. Przeprasza. Jestem Timmy. – uśmiechnął się chłopczyk.
- Tony. Nie gniewam się. – odpowiedziałam mu również uśmiechem.
- Pobawisz się ze mną?
- Timothy, zostaw ją. Tony jest zapewnię zmęczona i chce odpocząć. – Gideon pojawił się znikąd.
- Nie. Chętnie się z tobą pobawię. – zwróciłam się do chłopca.
Dziecko entuzjastycznie złapało mój rękaw i zaczęło ciągnąć do pokoju.
- Oj, Tony szybo to on cię stamtąd nie wypuści – dodał Gideon śmiejąc się przyjaźnie.

 

_____

Miszczuu dziękuję za mobilizowanie mnie xD

Joan narazie nie musisz się rzucać z radiostacji :*

Mam nadzieje, że się podobało ;D
Wybaczcie błędy.
Do następnego
Charlie

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 5: "Bal i po balu"

Nadszedł 31 grudnia, czyli długo oczekiwany dzień Balu Noworocznego. Razem z Elle przygotowania zaczęłyśmy dwie i pół godziny przed balem. No cóż trzeba było umyć głowę, uczesać się, ubrać się, umalować [ale to głównie Elle].
Zostało jakieś pół godziny do balu, czyli była jakoś 18: 30, gdy byłyśmy gotowe.
Nie wiem jak opisać sukienki jakiem miałyśmy na sobie…
Sukienka Elle:

 
I moja:


 


Siedziałyśmy na moim łóżku czekając już tylko na chłopaków. I w końcu usłyszałyśmy pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedziałyśmy chórem i wstałyśmy. Do pokoju weszli, tak ja się spodziewałyśmy, Patrick i James. Oboje w czarnych garniturach i białych koszulach. James w czarnym krawacie a Patrick z czarną muszką.
- Cześć. – Przywitali się.
- O! Nawet się nie spóźniliście. – Uśmiechnęłam się do nich. James podszedł do Elenor i pocałował ją w policzek. Elle natychmiast się zaczerwieniła. A w pokoju zapanowała cisza.
- Jim masz przekrzywiony krawat – zauważyłam rozładowując powstałe napięcie.
- Poprawię go. – Zaoferowała się Elle i zaczęła pieczołowicie prostować jego krawat.
- Ślicznie wyglądasz. – Szepnął mi na ucho Patrick.
- Dziękuję.
- Idziemy? – spytała Elle, gdy skończyła.
- O stary nie widziałem cię nigdy z prościej zawiązanym krawatem! – wykrzyknął Patrick.
- A kiedy ty mnie w krawacie ostatnio widziałeś?? – odgryzł mu się Jim.
- Też fakt. – przyznał i w czwórkę ruszyliśmy w stronę stołówki.

 

* * *

 

Tak jak myślałam bal okazał się dość sztywnym przyjęciem mającym na celu pokazanie Akademii z jak najlepszej strony naszym skorumpowanym władzą.
Dokładnie o 19:00 przywitał nas prezydent Statu i Stolicy pan Thomas Lewis. Niski gruby mężczyzna po 60 z (o dziwo) burzą siwych włosów na głowie. Od razu poczułam do niego niechęć. Jak ten człowiek został prezydentem??
Zaczął opowiadać jak to Statu jest z nas dumne i jacy jesteśmy potrzebni. Do czego? Nie zrozumiałam nic więcej z jego bełkotu.
Zmuszono nas do tańca. Tańczyłam z Patrickiem. Co było jedynym pozytywem tej sytuacji. Trzeb przyznać, że Bruce niezłe się spisał przez ostatni miesiąc.
Bruce…
No właśnie, gdzie on jest? Jeszcze go nie widziałam. To nie fair, że one się z tego wyplątał.
- Widziałeś Bruce’a? – spytałam Patricka wypowiadając na głos dręczące mnie pytanie.
- Nie. – siląc się na spokój. - O właśnie tu idzie. – dodał po chwili.
- Cześć Tony. Ślicznie wyglądasz. – powiedział z uśmiechem. – Patrick pozwolisz, że porwę na moment twoją partnerkę. – W odpowiedzi Patrick posłał mu sztuczny i bardzo wymuszonym uśmiech.
- Jasne.
- Zatańczysz. – wyciągnął do mnie rękę. Wyszliśmy na parkiet i zaczęliśmy tańczyć to powolnej muzyki. W pewnym monecie się zatrzymaliśmy. Poczułam nos Bruce przy moim.
- Bruce. Dobrze wiesz…
- …że nie wolno. Ale zakazany owoc smakuje najlepiej.
- Chyba nie tym razem. – mówię. Piosenka się skończyła, więc odwróciłam się na pięcie i poszłam.

 

*PERSPEKTYWA ELENOR*

 

Tańczyłam z Jamesem jakiś czas, ale zmęczyliśmy się i postanowiliśmy odpocząć. Wzięliśmy po szklance kompotu czy czegoś tam. Nie wiem, co to było, ale miało smak malin. Na jednym z półmisków leżały kawałki mango, więc zaraz jednego zjadłam.
- Duszno tu. – Stwierdziłam patrząc na tańczących na parkiecie ludzi.
- I tłoczno. – dodał Jim wypijając resztę soku.
- wyjdźmy na zewnątrz. – poprosiłam.
- Jestem za. – zgodził się mój towarzysz.
Poszliśmy nie na, zewnątrz, bo nas nie wypuszczono, ale na taras. Był to piękny grudniowy wieczór i jak na tę porę roku było ciepło. Stanęliśmy w ciszy przy balustradzie. Opadałam głowę o ramię Jamesa i katem oka na niego. Wyglądał jakby bił się z myślami. Jedna z myśli wygrała bitwę i poczułam jego usta na moich. Natychmiast odwzajemniłam pocałunek.
- Szczęśliwego nowego roku. – powiedział gdy na niebie pojawiły się fajerwerki.

 

*PERSPEKTYWA TONY*

 

Po północy złożyłam niektórym życzenia. Było około pierwszej gdy miałam już dość tego spędu. Poszłam do pokoju się położyć. Patrick też miał dość i tez poszedł spać, więc umówiliśmy się o 7 rano w ruinach. Na dzisiejszy poranek była zaplanowana moja ucieczka, która zresztą nie miała prawa się udać. Ale mój osobisty twórca strategii uważał, co innego.
Poszłam do pokoju przebrałam się i przed siódmą byłam już w tunelu prowadzącym do ruin. Gdy weszłam do środka Patrick pakował coś do plecaka. Był ubrany jak gdzieś się dalej wybierał. Czarne bojówki, oliwkowozieloną koszulką i cienką kurtkę, na udzie miał zapięty nóż. Przy pasie miejsce na magazynki.
- A co ty się tak wystroiłeś? – Spytałam nie kryjąc sarkazmu.
- Idę z tobą. – Odpowiedział dalej walczą z plecakiem.
- Nie…
- Oj Tony. – Wstał i podszedł do mnie - Nie staraj się mnie przekonać żebym nie szedł postanowiłem idę z tobą koniec.
- Patrick… - przytuliłam się do niego.
Podniosłam głowę spoglądając w jego niebieskie oczy.
- Ja cię… - nachylił się. Czułam jego ciepły oddech na twarzy.
I W tym właśnie momencie się zaczęło. Usłyszałam odległe strzały i… wybuch bomby?
Chwyciłam lornetkę z plecaka i podbiegłam do okna. Na ulicach stolicy biegali ludzie z bronią.

Panika, strach, chaos…

Co to miało znaczyć?

Spojrzałam na Akademię. Okna powoli zostały zasłonięte przez żelazne zasłony tak jak i drzwi. Była jedna opcja. Ktoś włączył wewnętrzny system awaryjny. Ludzie którzy byli w środku nie mieli drogi ucieczki…
- Co to ma znaczyć?
- Nie mam pojęcia… - odpowiedział Patrick.
Usłyszeliśmy kroki i szczęk uderzającej o siebie broni. Oznaczało to, że ktoś wchodzi do ruin
Chwyciłam za pistolet, schowałam się za kolumną i zaczęłam obserwować otoczenie. Patrick z AK-47 schował się za drugą kolumnę.
- Jak do kogoś celujesz mniej odwagę pociągnąć za spust. – usłyszałam głos dochodzący z tunelu. Nie wiem czy było to do mnie czy do Patricka.
Z czarnego wylotu tunelu wyszła osoba, której najmniej się spodziewałam, a której widok dodał mi największej otuchy.


_____________
Mam nadzieję, że się podobało.
Do następnego
Charlie

piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział 4: "Zatańcz zemną"

Akcji jest mało. No ale zanedługo to się zmieni :D
___________
 
W poniedziałek na pierwszych dwóch lekcjach miałam Edukację i Praktykę Strzelecką. Za dwie minuty ósma weszłyśmy z Elle do klasy na drugim piętrze z numerem 2.07 i usiadłyśmy w drugiej ławce pod oknem. Plakaty na ścianach pokazywały mechanizmy różnego rodzaju broni. Byłam gotowa na kolejny cało godzinny wykład o historii i rodzajach broni. Cała moja 16 osobowa klasa była na miejscu jeszcze przed dzwonkiem. Co było spotykane tyko przed tę lekcją. Równo z dzwonkiem do szali wszedł nasz nauczyciel Gideon Lukas, wysoki siwiejący szatyn o piwnych oczach.
- Dzień Dobry uczniowie. – powiedział stając obok biurka. Nikt mu nie odpowiedział, więc zrobił zrezygnowaną minę i ciągnął dalej: - W związku z niedawnymi zamachami terrorystycznymi niejakiego Dereck’a nie będzie dziś wykładu. Tylko lekcja praktyczna, więc zbieramy się na strzelnicę. – oznajmił spokojnie.
- Jeeee!!! – tym razem cała klasa 7a zareagowała entuzjastycznie. Kilka minut później byliśmy już w szkolnej piwnicy, w której mieści się strzelnica. Przy wejściu każdy otrzymał okulary, słuchawki, AK-47 i trzy magazynki. Każdy z nas zajął jedno z 17 stanowisk. Przez godzinę byliśmy pouczani przez Gideona jak trzymać broń, jak ją szybko przeładować, jak celować, aby trafiać celniej. Na drugiej godzinie mieliśmy powtórkę z rozrywki tyle, że z bronią mniejszego kalibru. Moja klasa lubiła te lekcje, więc nawet nie zauważyliśmy, kiedy się skończyła. Marudząc i ociągając się poszliśmy na pierwsze piętro na chemię, Bruce miała akurat dyżur. Stałyśmy z Elle gadając o różnych ważny i mniej ważnych sprawach, kiedy nadszedł Jim. Kiedy mijali się z Bruce’em można było wyczuć napięcie [niewielkie w porównaniu do spotkaniach Patrick i Bruce].
- Cześć Jim.– przywitała go Elle.
- Cześć, obiło nam się o uszy, znaczy się mi i Patrick’owi, że idziecie w weekend kupić sukienki na bal. – wyjawił poważnym tonem.
- Wieści szybko się rozchodzą. – skomentowałam.
- Nie prawdaż? – dodał James z nutą ironii. – Ale nie o tym chciałem. Przyszedłem się spytać czy możemy iść z wami?
- MożeMY? Od kiedy ciebie jest dwóch? – doczepiła się Elenor.
- Oj, w sensie ja i Patrick. – sprostował James.
- Czy mogę się wtrącić? – Bruce stanął obok naszej trójki z uśmieszkiem.
James chciał odmówić mu pozwolenia lecz zręcznie go ubiegłyśmy.
- Jasne Bruce. – uśmiechnęła się Elle
- Dobra rada zawsze spoko. – dodałam.
- Uważam, że powinni iść. – popatrzyłam na niego pytająco. – będzie wam łatwiej dobrać im krawat i koszulę pod kolor sukienki. – powiedział.
- A skąd ty takie rzeczy wiesz? – zdziwiła się Elenor.
- Byłem na paru balach i zawsze było o to marudzenie.
- W sumie racja. – stwierdziłam – A gdzie jest Patrick?
- Na sztukach walki mieliśmy walki miecze. No i go mim niechcący przeciąłem. – powiedział Jim zmieszany.
- Jak? Co? I co z nim? – pytam przejęta. Kątem oka zauważyłam jak Bruce przewrócił oczami.
- Nic mu nie jest, ma tylko 2-3 centymetrową ranę na wierzchu dłoni. Siedzi u pana Moor’a, który mu to bandażuje. Chciałem zostać, ale mnie wygonił. – zakończył James.
- Oj biedny Patrick. – przyznałam
Zadzwonił dzwonek i Jim udał się na swoją lekcję.
- Czyli idziesz na bal z Patrick’em? – upewniał się Bruce.
- Tak. Zazdrosny? –zdziwiłam się.
- Tak. – powiedział. – A zwłaszcza dla tego, że ja cię nawet nie mogę zaprosić.
Nie dążyłam mu odpowiedzieć, ponieważ zjawił się pan Pietro i oznajmił, że mamy z nim zastępstwo, ponieważ pani Collins się rozchorowała. Ucieszyliśmy się, ponieważ mieliśmy mieć sprawdzian.
- W związku z tym, iż spadł pierwszy śnieg i trzeba odśnieżyć bramę możecie wybrać: albo odśnieżacie albo macie sprawdzian z chemii. – Wyglądał na dumnego ze swojego szantażu a zwłaszcza, gdy zgodziliśmy się na odśnieżanie.
Jak nie trudno było przewidzieć moja wspaniała klasa, gdy była już na dworze postanowiła olać sprawę i robiliśmy wszystko oprócz odśnieżania. Po 15 minutach bezskutecznego zmuszania nas do pracy pan Pietro zrezygnował i sam to odśnieżył.
Kiedy wróciliśmy do szkoły przysyła nasza wychowawczyni, niska blondynka pani Bell.
- O Boże! Aleksandrze, co ci się stało? – spytała zobaczywszy zdyszanego i czerwonego pana Pietro.
- A nic. Odśnieżałem… - powiedział zrezygnowany i znikł w korytarzu.
- A, moi drodzy jest informacja. W związku z nadchodzącym balem przez następne kilka tygodni będziecie mieć dwa razy w tygodniu lekcje tańca. – przez klasę przeszedł szmer śmiechu. – nie hahahah tylko zaczynacie dzisiaj.

 

* * *

 

Gdy dotarliśmy pod salę gimnastyczną stała tam 8b. Byliśmy klasami dobrze dogadującymi się toteż Dyrekcja Akademii bardzo lubiła łączyć nam zajęcia.
Pobiegł do mnie Patrick porwał do tańca. Czułam jego rękę na tali i druga [zabandażowaną] trzymał moją dłoń.
- Czegoś ty się naćpał? – spytałam śmiejąc się.
Okręcił mnie wokół osi i przyciągnął do siebie tak blisko, że nasze nosy dzieliły tylko centymetry. Poczułam jak moje policzki zaczynają płonąć. Spojrzałam w jego szaroniebieskie oczy.
- O panie Harris, widzę, że panu lekcje są już niepotrzebne. – Ironiczny głos Bruce sprawił, że natychmiast odskoczyliśmy od siebie.
- Zawsze warto się sprawdzić czy nie trzeba się czegoś douczyć. – powiedział spoglądając na Bruce. Miałam wrażenia, że jakby się wzięło nóż można by było ciąć powietrze między nimi.
- Ale z taką partnerką się nie dziwię, że tak dobrze panu szło. – dodał patrząc na mnie.
Czułam, że moje policzki dawno już przybrały barwę nos Rudolfa.
- 7a i 8b zapraszam na salę. – krzyknął Bruce, aby wszyscy go słyszeli.
W wielkim zamieszaniu wgramoliliśmy się do sali, usiedliśmy na podłodze. Siedziałam między Patrickiem a Elle. Za chwilę miałam się zacząć uczyć sztandarowego tańca Akademii a Bruce kazał nam się dobrać w mieszane pary i zaczął marudzić o zasadach na jego zajęciach, więc zaczęłam słuchać muzyki. Zaczęła się właśnie trzecia piosenka, gdy ktoś wyrwał mi słuchawkę z ucha. Już chciałam zbulwersować się na Elle lub Patrick’a gdy zobaczyłam, że to Bruce
- Panno Wilson, jaka piosenka jest na tyle interesująca, aby słuchać jej nie mnie? – Powiedział. Przez tłumek na sali przeszedł ogólny chichot. Sprawdził, co słuchałam i po chwili dodał: - na da się do tego zatańczyć. Proszę zemną panno Wilson.
Spojrzałam błagalnie na Elle, ale ona oparła głowę na ramieniu Jim’a i tylko się uśmiechnęła. Gdy doszłam na środek sali usłyszałam dzięki „Give Me Love”.
- A więc. Dla tych, co moim, iż chodzą do Akademii 7-8 lat nie wiedzą jak się to tańczy wyjaśnienie. Panno Wilson, wie pani jak się to tańczy? – spytał Bruce.
- Tak, panie Owen. – Odpowiedziałam stając naprzeciwko niego.
- Najpierw prawa ręka do góry. – zaczął Bruce. Unieśliśmy ręce na jedną wysokość. Nasze dłonie ledwo się stykały a mimo to czułam ciepłotę jego ręki. - obrób o 180º zmiana ręki i to samo. Obie ręce przed sobą do góry i krok do siebie. - Spojrzałam w górę w jego niebieskie oczy. - Krok w tył. - Obrócił mnie wokół własnej osi. Położył mi dłoń na mojej tali drugą chwycił rękę. - Krok w lewo, i następny, i następny. Obrót. I Koniec. To nie trudne. Prawda? – podsumował.
Podeszłam do Patrick’a
- Pięknie tańczysz. – powiedział.
- Dziękuję. – uśmiechnęłam się.
- No to teraz tańczycie to w parach. – dodał Bruce.
- Zatańczysz? – spytał Patrick. Poczułam, że coś mi się przewróciło w żołdaku. Spojrzałam w bok Elle już tańczyła w objęciach James’a
- Jasne. – uśmiechnęłam się.
______
Wybaczcie błędy.
Do następnego
Charlie

Liebster Award


„Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.”

 
Otrzymała nominację od Asi :*

DZIĘKUJĘ ♥

 A więc pytania i odpowiedzi :3

1.Jak wpadłaś na fabułę?

Oglądałam „Mroczny Rycerz Powstaje” i jakoś tak mnie olśniło.

2. Czy chciałabyś być główną bohaterką swojego opowiadania?

 Myślę, że było by ciekawie, więc tak xD

3. Czy Ty i postać z twojego opowiadania macie wspólne cechy lub zainteresowania? Jeśli tak, to jakie.

Tak ponieważ jest na mnie wzorowana, podejmuje decyzje taki jaki ja był podjęła w danej sytuacji, myślę, że kieruje się w życiu tymi samymi wartościami co ja i ma charakter zbliżony do mojego xD

4. Masz jakiś cytat, którym kierujesz się w życiu? Jeśli tak, to podaj i napisz autora.

„Istniejemy, póki ktoś o nas pamięta.” ~ Carlos Ruíz Zafón

5. Czy zrobiłbyś coś wbrew sobie, aby dostać się do jakiegoś towarzystwa?

Aby dostać się do towarzystwa… nie przypominam sobie takiej sytuacji…

6. Zawsze mówisz to, co myślisz i jak się czujesz?

Myślę, że tak.

7. Masz przystawiony do głowy pistolet i wybór: minutowy telefon do jednej osoby lub rozmowa z Bogiem. Co wybierasz?

Ryzykuje i próbuje napastnikowi wyrwać pistolet.

8. Ulubione zajęcie w wolnej chwili.

Fotografowanie ♥ Spędzanie czasu z przyjaciółmi [w jakikolwiek sposób] ♥ Piłka Nożna ♥ Twetter ♥ Pisanie ♥ Czytanie

9. Ulubiony napój.

Herbata, Coca-Cola, Frugo [żółte i pomarańczowe], Tymbark, marchewkowe soczki z Lidla :3

10. Co sądzisz o malowaniu się i czy sama się malujesz.

Za dużo makijażu wygląda okropnie. Lekki makijaż jest do zaakceptowania. Ja z rzeczy do makijażu używam tylko korektora xD

11. Co byś zrobiła gdybyś miała 10.000 zł?

Zwiedziłabym Londyn, Dublin i Barcelonę, kupiłabym parę rzeczy a potem zaczęłaby się zastanawiać gdzie jest  moje 10 000 zł?!?

 

Nie nominuję nikogo, ponieważ czytam bloggerze 2 blogi: Asi i Sawany. Asia mnie nominowała więc nie mogę się jej odwdzięczyć tym samym a Saw nie chce :D

Ja może lepiej się wezmę za rozdział, bo zaraz Asia i Saw mnie powieszą [albo gorzej]

wtorek, 2 kwietnia 2013

Rozdział 3: "Bo prawda jest moja"

Gdy wróciłam do Akademii byłam kompletnie przemoczona, więc natychmiast poszłam się przebrać i wysuszyć włosy.
Kiedy byłam już przebrana i sucha poszłam do szpital. Weszłam do przybudówki, nie była wielkich rozmiarów. Mieściła jedną sale operacyjną i dwie sale dla chorych. Weszłam na jedną z nich, stało tam 10 łóżek w dwóch rzędach z czego tylko trzy były zajęte. Najbliżej drzwi spała rudowłosa dziewczyna, Naomi, chyba z 6 klasy z bandażem na głowie. Naprzeciw Elenor leżała blondyny o bladej cerze jeśli się nie mylę jest to Lucy i chodzi do 4 klasy. Elle siedział na łóżku czytając książkę, co mnie nie zdziwiło.
- Cześć Elle. – przywitałam przyjaciółkę i usiadłam w logach jej łóżka blondynka spojrzała na mnie, przewróciła oczami i wróciła do wpatrywania się w sufit. – Skąd masz książkę?
- Cześć Tony – Elenor odłożyła książkę na szafkę nocną. – A Jim ją przyniósł jak do mnie przyszedł. – powiedziała starając się ukryć rozpierającą ją radość.
- Przyszedł do ciebie. – powtórzyłam rzeczowym tonem. – Dobra, mów co się stało bo zaraz pękniesz z radości! – szturcham ją.
- Jim zaprosił mnie na bal! – zapiszczała. Zaczęłam się cieszyć razem z nią.
- Gratuluje. – przytuliłam ją.
- Ty tez pójdziesz?
- O, nie. Pewnie to oleję. Chyba, że mnie ktoś zaprosi. – wzruszyłam ramionami.
- Serio?
- Nie pójdę na bal tylko po to by zatańczyć z Bruce'm.
W wielkich oczach Elle było wiele radości, już otworzyła usta by coś powiedzieć, gdy drzwi od sali się otworzyły. Wszedł pan Moore. Niski, siwy mężczyzna z wąsem.
- Dobra. – klasnął w dłonie, aby zwrócić na siebie uwagę - Koniec wizyt. – spojrzał na mnie lodowatym obojętnym wzrokiem za niedopasowanych okularów. – Dowiedzenia.
- Pa. Elle. Odbiorę ci jutro. – mówię – Dowiedzenia panie Moore. – dodałam i wyszłam.


 

* * *

 
Dochodziła 22 siedziałam na parapecie wyglądając przez okno. Obserwowałam teren Akademii, czyli: ogród [tzw. róże pana Dizzy parę drzew i trochę trawy], boisko, tor przeszkód a obok niego kawałek trawy z bunkrem, a za płotem, na prawo pustkowie w oddali tlił się zarys zapominanych ruin, na lewo budząca się do nocnego życia Stolica.
- Antonietto. – usłyszałam surowy głos w drzwiach. – do łóżka.
Nigdy nie lubiłam jak ktokolwiek mówił na mnie Antoniett.
Przewróciłam oczami zeszłam z zimnego parapetu i zamknęłam drzwi. Bez Elle pokój był pusty i cichy. Po wyłączeniu światła weszłam się trochę pogrzać pod kołdrą, a żeby mi się nie nudziło zaczęłam czytać książkę.
Zegar na ścianie wskazywał 22:40, więc postanowiłam się zebrać. Po ubraniu butów i bluzy wymknęłam się po cichu na korytarz. Tliła się tam ściana lampka. Zeszłam schodami na pierwsze piętro i weszłam na taras. Wolałam nie ryzykować gdyż na parterze czasem się ktoś kręci. Taras był duży stało tam sześć drewnianych stołów, z czego połowa pod parasolami i około 25 krzeseł. Podeszłam do balustrady od ziemi dzieliło jakieś 3 metry. Z racji tego iż taras był nad stołówką nikt mnie nie widział. Przekradłam się przez ogród do dziury w płocie, która ktoś raz bezczelnie próbował naprawić ale ja zrobiłam ją na nowo. O dziwo wszyscy o niej zapomnieli. Zresztą do kiedy korupcja szerzy się w Stolicy nasza szkoła jest Akademią Wojskową bardziej z nazwy niż z tego co robią.
Dotarłam do miejsca gdzie znajduję się właz do tunelu i bezszelestnie weszłam do środka. Nauczyłam się już bezdźwięcznie poruszać po tym tunelu. Gdy uszłam kawałek do moich uszu doszła muzyka. Nie byłam pewna co to za melodia ale wiedziałam, że gra ją Patrick. Zanim doszłam do wylotu tunelu wiedziałam już co to jest. „Requiem dla snu” [ang. Requiem for dream] była to moja ulubiona melodia, więc aby mu nie przerywać stanęłam i słuchałam. Gdy skończył weszłam do środka. Ruiny teatru robiły na mnie wrażenie zawsze jak tu wychodziłam. Patrick siedział przy zamkniętym fortepianie i opierał się o niego łokciami. Na instrumencie stała lampka dająca dość dobre światło.
- Cześć Patrick. – przywitałam go.
- Cześć Tony. – odwrócił się w moją stronę z uśmiechem.
- Co cię dziś sprowadza? – spytałam opatulając się jednym z koccy, który leżał na scenie.
- A, spać nie umiałem, no i pomyślałem, że skoro Elle jest w szpitalu ty przyjdziesz tu.
Ziewnęłam siadając przy ciepłym kaloryferze.
- Patrick… - zaczęłam zamykając oczy - opowiedz coś o swoich rodzicach. – poprosiłam.
- Mówiłem ci już kiedyś. – opowiedział wymijająco. Spojrzałam na niego i czekałam aż mi to jeszcze raz powie. – Zginęli w wypadku samochodowym. – popatrzył na swoje buty.
- Dlaczego kłamiesz? – pytam spokojnie ponownie zamykając oczy.
- Co? – zdziwił się.
- Oj, Patrick. Wiem, kiedy kłamiesz. A to już w ogóle widać. Aż dziw, że reszta ci w to wierzy, więc czemu nie powiesz prawdy? – na jego twarzy malowało się przerażenie.
- Bo prawda jest moja. – spojrzał na mnie w jego szaroniebieskic oczach czaiła się jakaś stanowczość i surowość, której nie widziałam wcześniej. Postanowiła nie drożyć tematu.

Nie zauważyłam nigdzie poduszki, więc bez zbędnych pytań i ceregieli położyłam głowę na biodrze Patrick, który siedział idealnie, aby zostać moją poduszką.
- Wygodnie ci? – spytał z nutą ironii w głosie.
- Bardzo wygodnie. – odpowiedziałam ignorują jego ironiczny ton. Patrick zachichotał i zaczął się nerwowo bawić moimi włosami. – Ucieknę kiedyś stąd. – powiedziałam rozmarzona.
- Jak to? – zdziwił się.
- Po prostu. Wrócę do domu. Może już wkrótce. – odpowiadam poważnym tonem.
- Ty to tak poważnie? – dopytuje się.
- Tak całkowicie poważnie. – mówiłam sennym głosem.
- A co z Elle, ze mną, Jimem! – Patrick niema krzyczał.
- Mówiłam Elle o tym.
- I co?
- Nie wierzy mi. – wzruszam ramionami.
- To szalone… - stwierdził - … ale ci pomogę. – dopowiedział.
- Dziękuję. – uśmiecham się do niego ciepło
- Tony?
- Tak? – powiedziałam i zrobiłam minę godnego słuchacza.
- Czyy… yyy… no… pójdziesz… ze… zemną na… bal czy pójdziesz. – wydusił to z siebie, ja spojrzałam na niego zdziwiona a on natychmiast zostawił w spokoju moje włosy. – zapomnij o tym. – dodał.
- Dobra, skoro nalegasz. Ale wiesz nawiasem mówiąc chciałam się zgodzić. – znowu zamknęłam oczy i wygodnie ułożyłam się po kocem.
- Tony… - zaczął znowu.
- Tak.
- Pójdziesz ze mną na bal?
- Tak. – odpowiedziałam. Chwilę później ziewnęła i zasnęłam.

 
 
* * *

 
W nocy czyli tak około 6 trzeba było wstać i iść z powrotem do Akademii. Patrick szedł ze mną aż do drzwi mojego pokoju. Nie miał innej opcji mieszkał naprzeciwko. W związku z tym, iż była jeszcze noc [6:30] postanowiłam się jeszcze położyć spać. Obudziłam się kwadrans po ósmej i przed dziewiątą byłam gotowa, aby iść po Elenor. Poszłam sama, bo okazało się, iż klasa 8b ma dziś dodatkowe zajęcia na poligonie [czytaj: tor przeszkód i kawałek łąki z bunkrem pośrodku], więc ani Jim ani Patrick nie mogli mi towarzyszyć. Gdy dotarłam do szpitala zobaczyłam, że Elle kłóci się o coś z panem Moor’em.
-Dlaczego nie mogę wyjść! - Elenor siliła się na spokój co jej średnio wychodziło.
- Panno Brown nie mogę wypuszczać pacjentów samych. Ktoś musi po nich przyjść. – odpowiedział. – o widzi pani już ktoś przyszedł.
- Cześć Elle. Dzień Dobry pani Moor. – powiedziałam podchodząc bliżej.
- Idę po wypis. – mruknął pod nosem doktor i poszedł.
- Tony! Wybawienie moje! –przywitała mnie radośnie Elle
- Wiem. – uśmiechnęłam się. – Co ty na zakupy w przyszłą sobotę?
- O! to coś nowego, że ty proponujesz zakupy. Co się stało? – spytał podejrzliwie.
- Co się stało? Bal jest za miesiąc!. – odpowiedziałam.
Elle dobrze wiedziała gdzie przepadam na niektóre noce, lecz tak długo jak się znamy nigdy nie chciała tam iść. Opowiedziałam jej po krótce, że Patrick mnie zaprosił na bal. Trzeba było przerwać rozmowę gdyż nadszedł pan Moor z wypisem, który oddał Elle i mogłyśmy iść.
- A słyszałaś, że jakiś skazany za zabójstwo – podkreśliła bardzo to słowo – absolwent Akademii uciekła z więzienia! – powiedziała Elenor przejęta.
- Jak on się nazywał? – dopytywałam się. Bo nie dopuszczałam do siebie rozwiązania, które zrodziło mi się w głowie przed sekundą.
- Nie paniętami. Chyba miał imię na A. Alec. Nie. Adrian. Tym bardziej nie. Anthony. Niee.
- Adam Cook – powiedziała powoli.
- Tak. On! A co z nim nie tak?

Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam oczy.
- On przyszedł wtedy i powiedział mi, że zostałam tu przyjęta. – Takie nic, ale za to go nienawidziłam. Został skazany na dożywocie za zabicie prezydenta. On twierdził, że jest niewinny.

Nie musiałyśmy wałkować tego tematu gdyż w tym monecie do naszych uszu dobiegła nas melodia grana na skrzypiec. Razem z Elle bardzo lubiłyśmy dźwięk skrzypiec, więc postanowiłyśmy zlokalizować grajka. Nie wiem, kto w akademii, oprócz Jamesa, gra na skrzypcach. No, ale cóż Patrick też nie chwiali się, że umie grać na pianinie.
Podeszłyśmy do drzwi, z których dobiegały dźwięki. Na szczęście były otwarte.
Na oparciu krzesła wisiała marynarka. Skrzypek ubrany był w resztę garnituru [łącznie z kamizelką] ale bez krawatu.
- Bruce? – w chwili, gdy przestał grać zorientowałam się, że powiedziałam to na głos.
- Cześć Tony. Cześć Elenor. – przywitał nas ciepłym uśmiechem.
- Nie chwaliłeś się nigdy, że umiesz grać na skrzypcach. – powiedziałam z wyrzutem.
- A ty, że grasz na pianinie. – odbił piłeczką.
- A tam jeden utwór i wielkie mi halo! – oburzyłam się. Pan Dizzy zmusił mnie do zagrania i akurat wtedy wszedł Bruce. Idealne wyczucie czasu, co nie?
- Może wejdziecie coś zjeść. Bo wyglądacie jakbyście były bez śniadania.
Była to prawda. Elle marudziła, że dziś nie dostała już szpitalnego śniadania a mi się po prostu nie chciało iść na stołówkę. Więc ochoczo weszłyśmy do pokoju Bruce’a na zaproponowany przez niego posiłek.

_____________________________
Przepraszam za wszstkie błędy.
Do następnego
Charlie :*

wtorek, 26 marca 2013

Rozdział 2: "Marzenie..."

O! Nie przypominam sobie tak długego rozdziłu. Miłego czytania.

________________


*sześć lat później*
Było dość wcześnie rano gdy dostałam czymś w głowę. Machnęłam ręką dając Elle znać, że jeszcze chce spać i opatuliłam się ciepłą kołdrą. Coś świsnęło mi obok ucha, nie trafiła tym razem.
- Tony… - głos Elenor był mocno zaspany.
- Coooo?! – przewróciłam się na brzuch.
- Zamknęłaś wczoraj wieczorem drzwi pokoju? – spytała.
Uświadomiłam sobie, że tego nie zrobiłam i w tym samym monecie usłyszałam otwierające się drzwi i ktoś wpadł do naszego pokoju. Jak burza albo też huragan.
Tak, huragan to zdecydowanie lepsze określenie.
Napastnik chwycił moją cieplusią kołdrę, którą zawczasu mocno chwyciłam i szarpnął mocno odebrał mi ją. Po chwili kuliłam się na łóżku odkryta.
- WSTAWAĆ! WSTAWAJ LENIU! – Patrick zaczął krzyczeć niemiłosiernie głośno. Więc wyjęłam poduszkę z pod głowy i zamachnęłam się uderzając intruza.
- Uchh… Ała…
Sądząc po dźwiękach jakie wydał trafiłam. Gdy odwróciłam się w jego stronę był zgięty w pół i obejmował rękami okolice splotu słonecznego. Wyprostował się.
Przez ostatnie sześć lat nieco się zmienił z wyglądu. Zdecydowanie urósł, włosy mu zaciemniały i nosi je teraz troszkę dłuższe. A tak pozostał tą samą osoba, którą był w dniu gdy go poznałam.
- Prawie mnie zabiłaś! – krzyknął śmiejąc się.
- Ja przez ciebie o mało nie ogłuchłam! – odgryzłam się. Patrick bezceremonialnie rzuciła się na koniec mojego łóżka.
- AAAAAA! ZOSTAW MNIE!! WYJDŹ ODEMNIE!! – krzyczała Elle. Spojrzałam w jej stronę łóżka Elenor. Nie dziwię się że krzyczała. Zawsze darła się gdy ją łaskotano. Tym razem ‘znęcał się’ nad nią najlepszy przyjaciel Patricka Jim.
James Martin jest wyższy niż Patrick ma kruczo czarne włos i ciepłe zielone oczy. Ostre rysy. Cóż, nie mój typ.
- Zostaw ją! Łaskotkowy Potworze! – wydarłam się na Jim’a rzucając w niego poduszką, którą uprzednio zdzieliłam Patrick’a.
- Co się tu dzieje? – kolejna osoba weszła do pokoju zastając pobojowisko. Cała moja pościel leżała na podłodze, Patrick siedział na łóżku ‘tuląc się’ do drzwi z łazienki, Elle leżała cała czerwona ze śmiechu a Jim stał nad nią.
Jak się spodziewałam w drzwiach stał Bruce. Górował wzrostem nad nasza całą czwórką, ciemno brązowe a czasem czarne [zależał to od światła] lekko kręcone włosy otaczały jego twarz o wydatnych kościach policzkowych. Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem przenikliwych niebieskich oczu. Bruce Owen. Jedyny wychowanek Akademii, który w niej został zaraz po jej ukończeniu.
- To my już idziemy, panie Owen – Jim powiedział z naciskiem na dwa ostatnie słowa, szarpnął Patrick, który za drzwiami wciąż udawał, że go nie ma.
I właśnie taką ‘przecudowną’ pobudkę miałyśmy zawsze gdy zapominałyśmy zamknąć drzwi.
- Tony, Elle w porządku? –spytał
- Tak, dzięki Bruce.
- Mogę wejść?
- Tak jasne – odpowiedziałam podczas gdy Elle doprowadzając do porządku rozczochrane włosy. Bruce pomógł nam uporządkować pokój zajęło nam to kilka minut. Następnie wyrzuciłam go z pokoju tłumaczą, że mamy 30 minut do pierwszej lekcji a musimy jeszcze się przebrać i zjeść śniadanie. Bruce rozczochrał moją szopę na głowie i wyszedł.

Po 10 minutach byłyśmy gotowe. Zeszłyśmy po schodach i wpadłyśmy na stołówkę.
Była to ogromna wysoka sala z dużymi oknami. Znajdowało się tam około 69 stołów, przy których mogło zasiadać mniej więcej 4 osoby. Przeszłyśmy przez całą salę do bufetu. Wzięłam tackę i położyłam na nią rzeczy potrzebne do przygotowalnia płatków. Tym czasem Elle nałożyła sobie naleśniki. Z śniadaniami na tackach powędrowałyśmy do naszego ulubionego stołu z widokiem na ogród. Pod samym oknem kwitły, a właściwie przekwitały [bo był to już listopad] róże pana Romulus’a Dizzy, naszego nauczyciela sztuki i literatury. Nie zdążyłyśmy się dobrze rozsiąść gdy dosiedli się chłopcy. Właściwie od sześciu lat każdy posiłek jemy z Patrick’iem i Jim’em.

Po spożyciu śniadania wymieniliśmy się stosownymi uprzejmościami dotyczącymi naszych lekcji typu „uważajcie bo wyjmie Zbiór Prostych Zadań z Chemii” i „no to ciekawego WOS” etc.

Z Elle miałyśmy mieć dziś nudny do bólu WOS, nieobliczalną matmę, przerażającą fizyką, jak zwykle wolną literaturę a później sztukę i na zakończenie dwa w-f.

Na WOS-ie pan Pietro przejmująco opowiadał o tym jak cudowna była demokracja ateńska nie zauważając, że wszyscy w klasie albo śpią albo nie słuchają. Pani Lukas objaśniała nam na czym polega funkcja, której zresztą nikt nie rozumiał. Fizyka, co można powiedzieć o fizyce tego dna? Lepiej nie mówić nic. Na lekcji literatury i później sztuki z panem Dizzy’m, każdy robił co chciał. Pan Dizzy, jak wszyscy nauczyciele, dawno zaniechali zadawania nam zadań domowych, z prostego powodu: nikt ich nie robił. Tylko czasem na lekcję literatury kazał nam coś przeczytać.
Na w-f dołączyła do nas 8b, klasa Patrick’a i Jim’a.
Nasz wuefista pan Johnson to przystojny, średniego w zrostu facet około 30 lat ma czarne włosy, zielone oczy i razem z Bruce’m są marzeniem połowy dziewczyn w Akademii. Usiadł spokojnie na krześle patrząc jak pani [a właściwie panna] Griffiths kłóci się z nami co ma być na lekcji.
Doszliśmy w końcu do porozumienia dziewczyny z obu klas [oprócz mnie i Elle] oraz Ian i Tom z mojej klasy pójdą z panią Griffiths na małe sali grać w siatkówkę a reszta zostanie z panem Johnson’em i będzie grać w piłkę nożną. Po dwóch godzinach byliśmy wymęczeni lecz zadowoleni. Wyszłyśmy z Elle przebrane, z szatni na korytarz gdy nagle usłyszałam:
- Ałłłłłł!!! Moja kostka!
Spojrzałam na Elle nie dowierzając.
- Na korytarzu? Naprawdę? Na prostym korytarzu?
W odpowiedzi Elle pokazał mi język i nie pytając ruszyłyśmy w stronę przybudówki do części mieszkalnej Akademii, która był mały szkolny szpital. Gdy szłyśmy przez ogród natchnęłyśmy się na naszych nierozłącznych przyjaciół.
- Znowu kostka? – spytał James na widok utykającej Elenor.
- Tak. – odparła.
- Gdzie tym razem? – zachichotał pod nosem Patrick
- Na korytarzu. – powiedziałam i oboje się zaśmialiśmy a Elle zrobiła minę „Foch na wszystkich”.
- Może cię zanieść? – zaoferował się Jim z uśmiechem
- Dam sobie rade. – ofuknęła i ruszyła dalej przez ogród.
- Ja idę za nią bo sobie jeszcze coś zrobi w druga kostkę. – uśmiechnęłam się do nich.
- SŁYSZAŁAM! – krzyknęła Elenor a my wypchnęliśmy śmiechem.


* * *

Jedną z zasad Akademii było, że w weekendy możemy wychodzić gdzie i kiedy chcemy, bo w tygodniu rzadko na to pozwalano.
Rano byłam u Elle w szpitalu. Lekarze zostawili ją na obserwacji całą sobotę i wyjdzie dopiero w niedzielę. Nie lubię lekarzy z tego szkolnego szpitala są wredni. Więc w sobotę poszłam z moim aparatem do parku w centrum Stolicy. Lubiła tam spędzać czas było tam wiele rzeczy wartych uwiecznienia na fotografii. Piękno przyrody o różnych porach roku i różnej pogodzie, kontrast między parkiem a budynkami, zabiegani ludzie, radośnie bawiące się dzieci. Po dwóch godzinach bateria w aparacie była na wykończeniu, więc włożyłam aparat do etui i przewiesiłam go przez ramię. Był to mój skarb odkładałam na niego z akademickiej ‘wypłaty’ przez dwa lata [każdy uczeń akademii dostaje co miesiąc trochę kasy na swoje potrzeby]. Ubrałam słuchawki, wspięłam się na półmetrowy murek przy jednej z dróg w parku i zaczęłam po min iść w ryt muzyki

„Standing at the shore/Stojąc na brzegu
Something in the distance/Coś w oddali
Questioning my existence/Kwestionuje moje istnienie
Life before my promises were glassing/Życie przed moimi obietnicami było szklane
Now I'm questioning your resistance/Teraz kwestionuję twoją odporność”*


Okazało się, że murek jest krótszy niż mi się wdawało, straciłam równowagę i poleciałam do przodu wprost w czyjeś ramiona.
- A wtedy książę uratował swoją księżniczkę. – usłyszałam od wybawcy gdy słuchawki wypadły mi z uszu.
- Cóż Bruce. Ani ja księżniczką, ani twoją, ani ty księciem. – odpowiadam spoglądając na niego.
- Jesteś moją Buntowniczką. Ale Tony musisz przyznać, że wyczucia czasu to mam. – uśmiechnął się triumfalnie.
- Tak Bruce. Postawisz mnie? – pytam.
- A dlaczego?
- A bo mam zdrowe nogi.
Po kilku protestach usadowił mnie na murku, z którego przed momentem spadłam, a sam siadł obok.
- Słyszałem, że Elle w szpitalu.
- Tak. I ja mam sama spać w pokoju! – zbulwersowałam się
Bruce otworzył usta aby coś powiedzieć, a coś uderzyło go w czoło. Jak się okazało był to mała niebieska piłeczka.
- LUCY! Czy widzisz co zrobiłaś?!? – surowy głos wysokiego blondyna był skierowany w stronę drobnej 5-6 letniej dziewczynki z aureolą blond loczków. – Idź natychmiast przeprosić pana.
Wybuchnąłem śmiechem i podniosłam piłeczkę. Dziewczynka coś odpowiedział ojcu.
- O nie. Sam musisz go przeprosić.
Lucy podeszła do nas.
- Przepraszam, że pana uderzyłam. – powiedziała patrząc na Bruce’a niebieskimi oczami.
- Masz cela. – mówię jej podając piłkę. Dziewczynka uśmiechnęła się, wzięła piłkę i pobiegła do taty. Blondyn podniósł córkę i przytulił ją.
- Marzy mi się taki widok – powiedziałam z lekkim uśmiechem.
- W jakim sensie? – dopytywał się Bruce.
- Chciałabym w przyszłości mieć męża i dwójkę dzieci. To nawet przed 30-stką. A wiadomo Akademia stwarza problemy. Trzeba mieć co najmniej 15 lat służby aby móc o tym myśleć. – westchnęła.
- Uda ci się to. – uśmiechnął się do mnie ciepło i przytulił. – chyba czas się zbierać, zaraz lunie deszcz.
Jak powiedział tak się stało nie uszliśmy pięciu kroków gdy zaczęło padać.
- Co wiesz już z kim pójdziesz na Noworoczny Bal? – Spytał się zakładając kaptur na głowę.
- Nie wiem nikt mnie nie zaprosił. – odpowiedziałam.
- Ja cię nie mogę zaprosić. – szturcha mnie. – ale zachowasz dla mnie jeden taniec?
- Dla ciebie zawsze. – odpowiadam posyłając mu uśmiech.

____________________
*Fragment piosenki: Example & Laidback Luke– „Eutopia”


Przepraszam za błędy.
Charlie.